T.
A więc
Marsylia... niektórzy uważali, że będzie to wyjazd, którego się
nie zapomni, zawsze chcieliśmy właśnie tam być z flagą Górala.
Przed typowaniem drużyn z którymi miała grac Żilina, stawialiśmy
na Olympique, jedno z naszych marzeń się spełniło.
Wyruszamy w niedzielę przed północą, busem w 8 osób -
towarzystwo wymieszane: starzy i młodzi. Rano budzi nas Austria
i piękne Alpy.
Dzień mija nam, przejeżdżając przez Włochy. W busie śmiechu było
sporo, przystanków też. Prym wiódł "Dzidziuś", który był gwiazdą
tego wyjazdu. Jego przechwałkom nie było końca.
Po 24 godzinach docieramy do portowego miasta Marsylii, która
wita nas pustkami na zaśmieconych ulicach. Ogarniamy bardzo
kiepski motel w centrum. Rano wyruszamy na zwiedzanie Marsylii,
gdzie odbywało sie wiele strajków, wywołanych podniesieniem
wieku emerytalnego. Marsylia to miasto "kolorowych", trudno tam
spotkać "białego".
Następnie metrem jedziemy na stadion Olmpique, gdzie odwiedzamy
fajny sklep klubowy i sklepik kibiców. Spotykamy kibiców Żiliny
oraz degustujemy słynne kasztany.
Wracamy do centrum i rozdzielamy się na dwie grupy "wiekowe",
jak się później okazało młodzi poszli na sesję zdjęciową. W
godzinach wieczornych busem jedziemy na stadion Olympique i
wchodzimy na nasz sektor. Żiliny było ok. 150 - 200 osób. Ku
naszemu ogromnemu zdziwieniu kibice Olimpique zaprezentowali się
bardzo kiepsko. Żilina pechowo przegrała 1:0.
Po meczu dość szybko opuszczamy Marsylię. Rano budzimy się już
pod Alpami i po 22 godzinach jesteśmy juz w domu.
Podsumowując, wyjazd był fajny, choć spodziewaliśmy się czegoś
lepszego. Zawiedli kibice Olimpique, choć można to wytłumaczyć
na wiele sposobów.
Na zakończenie chciałbym gorąco podziękować naszym kierowcom, a
zwłaszcza jednemu, który wziął na siebie cały ciężar tej
męczącej podróży i dowiózł nas bezpiecznie z powrotem do domu.
Cypisek
Francja… Marsylia. Właśnie to miasto było dla nas celem tego
wyjazdu, a dokładniej Olympique de Marseille. Był czas na
Holandie, Serbie, Chorwacje, Czechy, Hiszpanię, teraz przyszedł
czas na Francję. Dla jednych miał być to wyjazd życia, o którym
marzyli od bardzo dawna, dla innych kolejne miejsce z
fanatycznymi kibolami, które trzeba odwiedzić. Miało być po
prostu w chuj fanatyzmu w całym mieście, niestety było całkiem
inaczej. Ale wszystko po kolei… Był to z pewnością wyjazd bardzo
różniący się od wcześniejszych.
Naszą eskapadę rozpoczynamy niedzielnym wieczorem. Co ciekawe
wiek towarzystwa, które wybrało się na ten wyjazd był bardzo
mieszany, zacząć można od dzidziusia, a kończąc na
dinozaurach:-). Kto wiódł prym gwiazdy wyjazdu wiedzą tylko
zainteresowane osoby. Noc mija szybko, a budzimy się w bardzo
odpowiednim momencie, podziwiając zajebistą, górską scenerię.
Przed nami jeszcze sporo drogi, do przejechanie Włochy i
Francja, a do celu dojechaliśmy po 24 godzinach. Czym przywitała
nas Francja, na pewno nie tym czym powinna:-). Do Marsylii
dojechaliśmy około północy, na mieście nie było nikogo, zero
ludzi. Było za to sporo śmieci, które były wszędzie, do tego
spora ilość szwędających się szczurów. Przyszedł czas na
ogarniecie jakiegoś noclegu, a że większość hosteli nie miała
wolnych miejsc, trafiliśmy do obskurnej meliny:-). Pod nami
znajdowała się knajpa i oficjalny sklepik Club Central Des
Supporters. Krótka drzemka i przyszedł czas na zwiedzanie
miasta. Na pierwszy ogień kierujemy się w stronę portu. W tym
czasie w całej Marsylii trwają uliczne manifestacje. Po drodze
mijamy ćpunów i inne kolorowe wynalazki, których jest bardzo
dużo, ciężko było znaleźć rodowitego Francuza. W porcie trochę
fotek i ruszamy dalej, wbijamy się do metra i jedziemy na Stade
Velodrome. Można śmiało powiedzieć, że dotarliśmy do raju, wokół
stadionu kilkanaście sklepików z klubowymi gadżetami, my
wybieramy sklepik ekipy Virage Sud i Commando Ultra ’84, który
nas bardzo miło zaskoczył, odwiedzamy również oficjalny sklep
Olympique. Do meczu zostaje coraz mniej czasu, udajemy się w
miejsce naszego zakwaterowania, jemy obiadek i łazimy jeszcze
trochę po centrum. Przyszedł w końcu czas na mecz. Śmigamy pod
stadion, tam francuska policja przejmuje Ziline i prowadzi do
sektora gości. Jesteśmy na stadionie, wywieszamy flagę i czekamy
na rozpoczęcie spotkania, trybuny powoli się zapełniają, widzimy
coraz więcej rozwieszonych flag. Piłkarze wychodzą na murawę,
sędzia rozpoczyna spotkanie i jakoś cicho na stadionie. Nie było
pierdolnięcia, było tylko przekrzykiwanie się 4 różnych grup.
Każda z nich miała swoje miejsce na trybunach za bramkami i swój
repertuar. Widać to było szczególnie przy różnego rodzaju
„angielkach” czy też dopingowaniu bez koszulek. Taki to już
klimat tamtejszych trybun, zawsze coś ciekawego i nowego do
zobaczenia. W oczy rzucały się flagi z podobiznami Che Fujary
oraz Boba Marleya. Tego dnia również nie zobaczyliśmy żadnej
choreografii. W naszych oczach kibice Olympique zaprezentowali
się bardzo słabo, ale można to tłumaczyć na wiele możliwych
sposobów, z pewnością nie był to dla nich jakiś atrakcyjny
rywal, żeby się specjalnie przed nim pokazywać. Po meczu
jesteśmy trzymani na stadionie, do rozejścia się wszystkich
kibiców z pobliskich uliczek.
Takim o to sposobem kończy się nasza przygoda na Stade Velodrome,
przychodzi czas na powrót do domu. Droga powrotna zapowiadała
się bardzo ciekawie, bowiem każdy z nas miał co innego do
powiedzenia, każdy widział fanatyków Olympique inaczej. Można
powiedzieć, że kilku z nas byli troszkę zniesmaczeni. Ja
osobiście odebrałem ten wyjazd jak możliwość zobaczenia czegoś
nowego, dotąd nieznanego, a był tym specyficzny klimat na Stade
Velodrome. Każdy stadion ma swoją specyfikę i innych fanatyków,
którzy na nim się zbierają, dlatego myślę, że z każdego wyjazdu
wyciągamy coś innego. Na koniec kronikarski obowiązek: Ziliny
ok. 200 osób, a wspierała ich grupa 8 Górali.
Pozdrawiam wszystkich uczestników tego wyjazdu, myślę każdy
zapamięta ten wyjazd na długo, a to za sprawą… obecni sami
wiedzą…





 |